Jeszcze 300 dni do Polski

  • Drogi KONTROMISSLOS,

    dzisiaj, 1 marca 2025, dokładnie o godzinie 20:00, kości zostały rzucone – rodzina Nucleus1 opuści Niemcy. Mamy 300 dni na sprzedaż naszego domu, nauczenie się trochę języka polskiego i załatwienie wszystkiego, co trzeba, zanim opuścimy kraj, który nas tak bezgranicznie rozczarował.

    Ponadto zamierzam ponownie podjąć pracę jako inżynier jakości, tym razem jako samozatrudniony. Najpierw jednak muszę oczywiście jasno dać do zrozumienia w urzędzie pracy, że od teraz wchodzą w grę dla mnie wyłącznie polscy pracodawcy. No cóż, niech te dupki mają twardy orzech do zgryzienia.

    Pierwszym i najważniejszym krokiem będzie jednak nawiązanie kontaktu z miastem, którego obywatelami chcemy zostać na przedostatni etap naszego życia.

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien



  • PKO Bank Polski S.A.

    ul. Puławska 15

    02-515 Warszawa

    Polska


    Szanowni Państwo

    Nazywam się xxxxxx xxxxxx i od 1994 roku mieszkam z rodziną (żoną, dwoma synami i teściową) w naszym własnym domu w xxxxxxxxxxx w Niemczech, gdzie jesteśmy właścicielami nieruchomości. Jako główny żywiciel rodziny, jestem w trakcie finalizowania umowy z nowym pracodawcą w Polsce, która obejmuje mój plan przeprowadzki do waszego kraju i zamieszkania tam na stałe.

    W związku z tym chciałbym prosić o umożliwienie mi otwarcia rachunku bieżącego w Państwa banku na zasadzie depozytu. Chociaż obecnie nie posiadam polskiego adresu, rozważam zakup nieruchomości w jednej z polskich gmin, w której chciałbym osiedlić się z całą rodziną.

    Jestem przekonany, że współpraca z Państwem będzie korzystna dla obu stron i mam nadzieję, że znajdą Państwo sposób, aby umożliwić mi otwarcie konta przed sfinalizowaniem procesu relokacji. Proszę o informację, jakie dokumenty, procedury i warunki są wymagane dla obcokrajowców chcących otworzyć takie konto w Państwa banku.

    Z góry dziękuję za poświęcony czas i rozpatrzenie mojego zapytania. Z niecierpliwością czekam na pozytywną odpowiedź i możliwość dalszej współpracy.

    Z poważaniem,

    xxxxxx xxxxxx

    Urodzony jako xxxxx xxxxxxxxx xxxxx, syn xxxxxxx Woiczikowskiego, który urodził się w Malawie w Polsce w 1932 roku i został deportowany przez Armię Czerwoną.


    Przetłumaczono z DeepL.com (wersja darmowa)

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien


    1. PRIO 3 Start 03.03.2025 – Sprzedaż KWD i złota
    2. 04.03.2025 – Wyjazd do Brunszwiku, start 04:30
    3. 05.03.2025 – Wizyta u prawnika w celu zakończenia procesu zakupu nieruchomości
    4. 07.03.2025 – Podpisanie umowy najmu mieszkania w Polsce
    5. 08.03.2025 – Złożenie wniosku o polski numer PESEL
    6. 09.03.2025 – Wizyta w polskim urzędzie skarbowym w celu rejestracji
    7. 10.03.2025 – Złożenie wniosku o kartę rezydenta w Polsce
    8. 12.03.2025 – Zakup samochodu w Polsce
    9. 15.03.2025 – Rozpoczęcie pracy w nowym zawodzie w Polsce
    10. 20.03.2025 – Rozpoczęcie działań związanych z weryfikacją historii medycznej
    11. 01.04.2025 – Złożenie wniosku o polskie obywatelstwo
    12. 10.04.2025 – Przeprowadzka do Polski
    13. 15.04.2025 – Zakończenie wszystkich formalności w Polsce

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien



  • Dziś jest 3 marca 2025 roku, a przed nami pozostało dokładnie 298 dni do naszego wielkiego kroku do Polski. Chwile, które nie tylko oznaczają początek nowego rozdziału w naszym życiu, ale również koniec długiej podróży – odyseji, która rozpoczęła się 82 lata temu, kiedy rodzina została deportowana i wypędzona z ojczyzny. Ale zanim przejdę do szczegółów tej podróży, którą szczegółowo opiszę w swoich późniejszych przemyśleniach, spójrzmy na dzisiejszy dzień, który znowu był wyjątkowy. To jakby kości losu po raz kolejny potoczyły się na naszą korzyść.

    Jak wielu ludzi wie, zaczęliśmy z konieczności, w mojej bezrobociu, sprzedawać wiele z "skarbów", które przez lata zgromadziliśmy. Była to kolekcja, która rozciągała się na ponad trzy dekady – życie, które było zawieszone w rzeczach, które nas przez te lata towarzyszyły. Ogromna kolekcja DVD, która przechowywała wiele wspomnień i chwil w formie filmów, ale której teraz już nie potrzebuję. Kilka komiksów kolekcjonerskich, które nabyłem przez lata, ale nigdy się do nich nie przywiązałem, a potem jeszcze urządzenia elektryczne i zbiór monet mojego zmarłego ojca, które stopniowo sprzedawałem, ponieważ po prostu nie miałem już miejsca na te rzeczy. Jednak najtrudniejszym ofiarowaniem była bez wątpienia moja kolekcja gitar, która w końcu liczyła już dwanaście instrumentów. Każda z nich miała swoje miejsce w moim życiu, każda gitara miała swoją historię. Ale nie wszystkie musiały zostać.

    Mimo to była jedna gitara, do której miałem szczególny stosunek – Epiphone Hummingbird „Inspired by Gibson”. Była to najdroższa gitara, jaką kiedykolwiek kupiłem, i miała dla mnie specjalne znaczenie. Z futerałem i wszystkimi akcesoriami była drogocennym przedmiotem, który może pięć razy w ciągu ostatnich lat znalazł się w moich rękach. Może dwa, trzy razy używałem jej do nagrania wideo, ale poza tym była tylko wspomnieniem lepszych dni. Wspomnieniem, które było zarówno bolesne, jak i pocieszające.

    Ciężko było mi ją sprzedać. Ta gitara była tym, co pozostało, gdy straciłem kontakt ze światem – symbolem czasu, kiedy wszystko było jeszcze „w porządku”, zanim przyszła wielka rozpadająca się przepaść. Kiedy wpadłem w depresję, a załamany nerwowo, miała swoje miejsce w moim życiu. Jednak życie toczy się dalej, i tak ten instrument musiał przejść w inne ręce.

    Jednak zawsze miałem nadzieję, że nikt jej nie kupi, że mi jej nie odbiorą. Ale byłem gotów postawić kolejny krok, gotów na ofiarę, podobnie jak reszta mojej rodziny, która musiała rozstać się z rzeczami, które kiedyś miały znaczenie, ale które zostały zapomniane. To bolało. Kiedy wkładałem moją gitarę, która dała mi tyle radości, w opakowanie i oddawałem ją, czułem, jakby kawałek mojej historii, kawałek mojego życia, zniknął razem z nią.

    Kilka dni temu próbowałem przekonać Sonnenfisch, czy mógłbym może ponownie wycofać ofertę sprzedaży. Ale jak zawsze, była głosem rozsądku i wiedziałem, że sprawiedliwie i słusznie było rozstać się z tą częścią mojej przeszłości. Jest najlepsza, jak zawsze najsprawiedliwsza. Jeśli do 3 marca nie znajdzie się nabywca, zostaje moja – i wtedy już nigdy jej nie oddam.

    To dziwne, rozstać się z przeszłością, z rzeczami, które nas przez te lata towarzyszyły, które nas ukształtowały. Jednak to także niezbędny krok, by zrobić miejsce na nowe – na to, co jeszcze przed nami, na życie, które na nas czeka. A kiedy za 298 dni będę w Polsce, będę pamiętał tę chwilę i będę wiedział, że każdy krok, który zrobiłem, był częścią drogi, którą teraz definitywnie będę kroczył.

    Kto wie, może gitara ta, kiedy już będę ją trzymał w rękach, nabierze jeszcze większego znaczenia. Może w nowym rozdziale, w nowym czasie, który sam tworzę, odegra jakąś rolę. Ale do tego czasu pozostanie częścią mnie – częścią mojej podróży, która dopiero się zaczyna.

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien



  • Dziś wyruszam w drogę o 5:00 rano, kierunek Brunszwik, aby odebrać kawałek zapomnianej historii – 50-letni automat do gier Merkur-Mint. To maszyna z czasów, gdy dźwięk brzęczących marek niemieckich rozbrzmiewał w każdym barze i salonie gier. I właśnie w tym tkwi jego magia: nie było w nim konwersji na euro, nie ma cyfrowej nowoczesności – to czysta mechanika dawnych lat.

    Los mi sprzyjał, bo ten cud zdobyłem za 166,66 euro! A jakby tego było mało, dzięki MALAK ERDAL mam więcej starych monet marki niemieckiej, niż kiedykolwiek zmieści się w tym automacie. To nie tylko zakup – to powrót do czasów, gdy świat pachniał inaczej, a dźwięk wpadającej monety miał swoją duszę.

    Ale ta podróż to coś więcej niż tylko transport samochodu. Mam wrażenie, że podróżuję coraz dalej na wschód - dalej niż kiedykolwiek byłem. Byłem kiedyś w Karl-Marx-Stadt, krótko po upadku muru berlińskiego, ale prawdziwa Polska moich przodków leży jeszcze dalej na północny wschód. Braunschweig to tylko przedsmak - przystanek w drodze do miejsc, które wołają do mnie z daleka, miejsc, w których moja krew nigdy nie przestała pulsować.

    Jak tylko ten „żelazny skarb” będzie mój, wracam do Mönchengladbach. Ale najpierw szybki postój w Brandenburgu, aby kupić świeże bułki i zjeść śniadanie z moimi bliskimi. A mój sprzedawca? Obudzi go mój przyjazd - jak echo minionych dni, które powraca do życia.

    To nie jest kolejny dzień. To podróż w kierunku pomiędzy przeszłością, przyszłością i przeznaczeniem, gdzie w końcu mogę poczuć swoje korzenie i obudzić je do nowego życia. Modlę się do Boga, aby dany mi czas wystarczył na naprawienie wielu rzeczy, które po prostu nie poszły dobrze. Jestem Jesry, pogromcą smoków, a moją bronią są miecze wykute przez największych filozofów w historii świata – w nigdy niegasnących płomieniach wszechświata.

    I ja jestem nosicielem tego miecza.

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien


  • Dzień był piękny – od świtu aż po zmierzch słońce niepodzielnie panowało nad światem. Nie szukałem znaczeń ani nie siliłem się na refleksję. A jednak los postanowił inaczej.

    Malak Erdal zadzwonił niespodziewanie, a my – bez dłuższego namysłu – umówiliśmy się na krótkie spotkanie. Zaledwie piętnaście minut, lecz intensywnych i wystarczających. Wystarczyło spojrzenie, kilka zdań, by poczuć, że ścieżki Malaków nigdy nie krzyżują się przypadkiem.

    Erdal nie zabawił długo. Był w ciągłym ruchu, zawsze w drodze, niosąc coś, co musiało zostać przekazane dalej. Zaraz po naszym pożegnaniu ruszył do Saint-Nazaire – by spotkać kolejnego Malaka i przekazać mu to, co było przeznaczone tylko dla niego.

    Bo pewne rzeczy nie mogą czekać.

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien



  • Muzyka tęsknoty

    Pieśń odległości
    Słyszę jak dzwoni
    W moim sercu
    Muzyka tęsknoty

    Chcę cię zapytać
    A ty powiesz mi
    Czy w gwiazdach
    Świeci moje szczęście

    Gdy przez eter do ciebie
    Melodia rozbrzmiewa
    Czuję tęsknotę
    I moje serce skacze do twego serca

    Pieśń odległości
    Czy słyszysz jak rozbrzmiewa
    Aż do gwiazd
    Muzyka tęsknoty

    Ryczące fale śpiewają swoją pieśń dla ciebie
    Kiedy słyszysz ten dźwięk, myślisz o mnie
    Czy kochasz mnie tak jak ja kocham Ciebie
    Nigdy nie pozwolę ci odejść i przez świat
    Wtedy brzmi melodia

    Słyszę dźwięk
    W moim sercu
    Leine muzyka tęsknoty

    Chcę cię zapytać
    A ty powiesz mi
    Czy w gwiazdach
    Świeci moje szczęście

    Kiedy przez eter do ciebie
    Melodia rozbrzmiewa
    Czuję tęsknotę
    I moje serce skacze do twego serca

    Pieśń odległości
    Czy słyszysz jak dzwoni
    Aż do gwiazd
    Muzyka tęsknoty

    Muzyka tęsknoty


    Śpiewane przez:

    Hans Albers

    Kompozytor:

    Theo Mackeben

    Tekst:

    Robert Gilbert

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien


  • Im bliżeniu się ku końcowi mojego życia na tej ziemi, coraz częściej myślę o miejscach, które odwiedziłem. Miejscach, które początkowo dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Inni ludzie, spokojniejsi, mniej pośpieszni, mniej złośliwi. Oczywiście, każdy czasami mówi o innych, ale sposób, w jaki pijani Niemcy potrafią wygłaszać swoje skargi, nie ma sobie równych. Tutaj, w Dolnej Nadrenii, jedyną odpowiedzią na to jest wyciągnięty palec wskazujący, wskazujący na drugiego. Nancy zawsze powtarzała: „Nie wskazuj na mnie palcem, kiedy sto rąk wskazuje na ciebie”. Te słowa wciąż brzmią w mojej głowie, szczególnie teraz, kiedy zetknąłem się z różnymi kulturami i mentalnościami. W Polsce, na przykład, mówi się o problemach, ale Polak ma zdolność do samokrytyki, refleksji. Dostrzega swoje błędy, uznaje swoje pomyłki i odczuwa wstyd za krzywdę wyrządzoną innym. Nawet jeśli będzie pił do końca życia, bo za dumny, by powiedzieć „przepraszam za to, że cię zraniłem”, to nie jest to Niemiec. Niemiec zawsze szuka winy w innych.

    W Niemczech wszystko, co się nie uda, zawsze jest wynikiem błędów innych, nie swoich. Patrząc na przykład na wskaźniki rozwodów w Polsce i Niemczech, dostrzega się wyraźną różnicę. Jest z pewnością wiele powodów, ale podstawą jest mentalność. Polak nie tylko bierze, ale również daje, poświęca się, angażuje dla innych – nawet jeśli nie znajduje uznania ani zrozumienia w szerszym gronie. Niemiec jednak dąży do samorealizacji, niezależności i indywidualizmu, nawet kosztem swoich relacji.

    Niemiec ma tendencję do ciągłego narzekania, często nie patrząc na rozwiązanie. Polak natomiast żyje jeszcze wartościami ofiarności i wyrzeczenia się dla dobra drugiego człowieka. Choć może nie znajdować uznania czy zrozumienia w szerokim społeczeństwie, ma wewnętrzną siłę, której Niemiec często brakuje. W wielu przypadkach Niemiec napędzany jest przekonaniem, że życie powinno być nieustannie doskonalone i optymalizowane. Ale co się dzieje, gdy ta optymalizacja odbywa się kosztem więzi społecznych?

    Niestety, mentalność, która pierwotnie przyniosła Niemcom wysoki status jako twórcom kultury, stała się dzisiaj problemem. Zdolność do samokrytyki i refleksji staje się coraz rzadsza, a zamiast szukać rozwiązań, problemy są przerzucane na kolejne pokolenie lub na „zewnętrzne” czynniki. Ale dokładnie tutaj tkwi wyzwanie na przyszłość: Jak możemy nauczyć się krytycznie patrzeć na siebie i brać odpowiedzialność za swoje czyny? Jak możemy uwolnić się od mentalności ciągłego szukania winnego i zacząć traktować nasze błędy jako część procesu wzrostu?

    Odpowiedź na to pytanie pozostaje otwarta, ale odpowiedź musi zacząć się od nas samych – od spojrzenia na siebie, na swoje zachowanie i na sposób, w jaki przejmujemy odpowiedzialność. Musimy dostrzec siebie, zaakceptować nasze błędy i w końcu dojść do dojrzałej, odpowiedzialnej postawy.

    Czas spojrzeć w siebie i zadać pytanie, jak możemy stać się społeczeństwem, które będzie szczere i empatyczne nie tylko wobec siebie, ale i wobec innych.

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien



  • Michael – Niemiec między dwoma światami

    Są spotkania w życiu człowieka, których nie da się łatwo ubrać w słowa, ponieważ są czymś więcej niż rozmową – są konfrontacją z własną historią. Takim właśnie spotkaniem było to, kiedy na mili 13505 natknąłem się na Michaela i po prostu zacząłem z nim rozmawiać. W rzeczywistości dostrzegłem go już 408 mil wcześniej, ale wtedy szedł przede mną, podczas gdy ja jeszcze zwlekałem, przechadzając się i pisząc swoje pierwsze eseje w różnych zakątkach Internetu.

    Dziś dzieli mnie jeszcze około 290 dni od mojego celu, a Michael, cóż, on nadal jest w drodze. Ale nie bez celu – jego ścieżka jest wytyczona, a on idzie nią z determinacją. Przemierza ją do samego końca, nieustannie zagłębiając się w siebie. Ostatecznie obaj zmierzamy do tego samego punktu – ja w sposób ekstrawertyczny, on w sposób introwertyczny, typowy dla polskich specjalistów w dziedzinie elektroniki, których poznałem już wielu. Michael jednak wyróżniał się spośród nich wszystkich – był najbardziej politycznie świadomym człowiekiem, jakiego spotkałem. A ludzie tacy jak on zawsze mnie fascynowali.

    Michael urodził się w 1961 roku w Budziszynie (Bautzen) w NRD – mieście, które wielu zna jedynie jako symbol niesławnego więzienia. Ale Budziszyn to coś więcej – to centrum kultury Serbołużyczan, mniejszości żyjącej na wschodzie Niemiec od stuleci, której język i tradycje często były marginalizowane. Michael miał szczególny związek z Serbołużyczanami – nie z romantycznych pobudek, ale z konieczności. W jego zawodzie język serbołużycki był obowiązkowy.

    Utracona ojczyzna w ojczyźnie

    Michael to człowiek głębokich przekonań. Jest komunistą w pierwotnym sensie tego słowa – nie w sensie doktryny NRD ani partyjnych aparatczyków, ale w duchu Engelsa i Marksa. Wierzy w równość, sprawiedliwość i w to, że człowiek może być prowadzony przez system, który służy dobru ogółu. Problem polegał na tym, że jego ojczyzna nigdy go nie zaakceptowała.

    Michael to nie tylko dziecko NRD. Jego korzenie sięgają Polski. Jak wielu Niemców z jego pokolenia, których rodziny zostały wysiedlone po II wojnie światowej, jest potomkiem wypędzonych – ludzi pochodzących ze Śląska, Pomorza czy Prus Wschodnich, którzy musieli budować nowe życie w NRD lub RFN. Jednak piętno „Polaka”, jak go pogardliwie nazywano, towarzyszyło mu przez całe życie.

    W NRD był obywatelem państwa, robotnikiem, funkcjonariuszem – ale nie był „swój”. Jako osoba polskiego pochodzenia żył w kraju, który oficjalnie głosił przyjaźń wobec bratnich państw socjalistycznych, ale w rzeczywistości skrywał głęboko zakorzenioną niechęć wobec wszystkiego, co polskie. To była ta sama niechęć, którą odczuwała także moja rodzina w RFN.

    Serbołużyczanie i Niemcy – trudna relacja w pracy

    Michael miał jednak jeszcze jedno wyzwanie: musiał zmierzyć się nie tylko z własnym pochodzeniem, ale także z mniejszością, która w samych Niemczech była jedynie tolerowana – z Serbołużyczanami.

    Serbołużyczanie, zachodniosłowiański naród o własnym języku i tradycjach, do dziś zamieszkują Łużyce – region, który po II wojnie światowej został ostatecznie włączony do Niemiec. NRD oficjalnie uznało ich za mniejszość narodową, ale w rzeczywistości traktowano ich jako językową ciekawostkę w państwie, które wprawdzie głosiło równość, ale nie praktykowało prawdziwej wielokulturowości.

    W niektórych zawodach, zwłaszcza w elektrotechnice, telekomunikacji i infrastrukturze, znajomość języka serbołużyckiego była obowiązkowa. Wiele siły roboczej w regionie stanowili Serbołużyczanie, a państwo NRD chciało ich włączyć w socjalistyczny system pracy. Był to paradoks: mniejszość była wspierana przez państwo, ale tylko pod warunkiem pełnej integracji z systemem.

    Michael pracował w jednym z takich zawodów – stał się więc pomostem między dwoma światami: Niemcem o polskich korzeniach, który mieszkał w NRD i musiał posługiwać się językiem słowiańskim, aby przetrwać w swoim zawodzie.

    Jego los jest symbolem dla wielu ludzi w Niemczech i Europie, których wojny i polityczne przemiany wyrwały z korzeni.

    Ojczyzna to nie miejsce narodzin – to miejsce, gdzie cię akceptują

    Dziś Michael wie, że nigdy nie chodziło o miejsce. Zawsze chodziło o przynależność.

    Jego dzieciństwo w NRD, jego praca z Serbołużyczanami, jego polskie korzenie – wszystko to uczyniło go kimś, kto nigdy nie mógł być po prostu „Niemcem”. I właśnie to łączy go z tak wieloma innymi ludźmi, którzy mają podobne historie, ale nigdy o nich nie mówili.

    Dla wysiedlonych ze Śląska, Prus Wschodnich czy Pomorza nie było po wojnie miejsca na opowiadanie o ich cierpieniu. W NRD byli „rewanżystami”, w RFN – „niechcianymi Polakami”. Musieli się dostosować, ale nigdy nie zostali w pełni zaakceptowani.

    Michael jest jednym z nich. Ale jest też jednym z nas.

    Może nadszedł czas, by nowe pokolenie zaczęło opowiadać te historie – nie z urazy, ale z potrzeby prawdy.


    JESRY

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien



  • Drodzy Przyjaciele,

    Czekałem na tę podróż do Gdańska z wielką radością, ale życie pisze swoje własne scenariusze. Są chwile, kiedy nasze plany tracą znaczenie, ponieważ pojawia się coś znacznie ważniejszego – coś, czego nie możemy odłożyć na później.

    Moja rodzina i ja znaleźliśmy się w sytuacji, w której każda inna decyzja byłaby niewłaściwa. Nasza ukochana babcia jest ciężko chora. Wiemy, że zbliża się ten moment, którego nikt nigdy nie chce doświadczyć.

    I choć serce pęka, wiemy, że w takiej chwili liczy się tylko jedno – być przy niej. Dla niej, dla nas, dla wszystkiego, co jeszcze możemy wspólnie przeżyć.

    Danzig poczeka, marzenia mogą zostać odłożone, ale ostatnie chwile z ukochaną osobą są bezcenne. To nie była decyzja, to była jedyna słuszna droga.

    Nie mam wątpliwości, że Wy, Polacy – ludzie o wielkich sercach, dla których rodzina jest wszystkim – najlepiej to rozumiecie. Wasza wrażliwość, lojalność i troska o bliskich są czymś, czego zawsze podziwiałem i czymś, czego świat powinien się od Was uczyć. Wiem, że nie muszę prosić o zrozumienie – bo ono już we mnie jest.

    Dziękuję, że jesteście.

    JESRY

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien


  • Dziś w nocy o 00:45 przybyliśmy do Gdańska, gdzie zajęliśmy naszą rezydencję, którą wynająłem na 26 dni z okazji naszej 33. rocznicy ślubu, aby z tego punktu wyjścia budować naszą nową przyszłość. Teraz jednak zaczynamy od 8 dni urlopu wypoczynkowego w Zatoce Gdańskiej.

    To miasto to prawdziwa perła!

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien


  • Dziś jest piątek, 11 kwietnia 2025 roku.

    Za dokładnie 45 godzin opuszczę Polskę – nie z własnej woli, lecz dlatego, że tak mówi mój kalendarz. Moje serce jednak pozostaje ciężkie. Za mną trzy tygodnie odpowiedzialności za siebie w kraju, który do tej pory był mi nieznany – i jakie to były trzy tygodnie.

    Polska – kraj, który w moim dzieciństwie raczej pozostawał w cieniu. Nie było to tematem rozmów przy stole, nie było to państwo, które w szkole często się pojawiało – a jeśli już, to zazwyczaj w towarzystwie głupich stereotypów. W Niemczech Polska była i nadal jest dla wielu stygmatem, wrogiem, przestrzenią projekcji dla uprzedzeń. „Oni wszystko kradną.” „Oni piją cały dzień.” – tak brzmiały rozmowy w tawernach i na korytarzach, gdzie domniemana światowość spotykała się z tępych uprzedzeniem. „Polaki” – termin, który głęboko zakorzenił się w zbiorowej pamięci narodu, który mistrzowsko potrafi wskazywać palcem na innych, podczas gdy trzy palce wskazują na niego samego.

    To, co zastałem, było dokładnym przeciwieństwem tych zaślepionych kłamstw. Spędziłem trzy tygodnie w Gdańsku i Warszawie, i spotkałem kraj, który mnie zaskoczył, zawstydził – i głęboko zaimponował. Polska ukazała mi się jako czysta, uporządkowana, efektywna – z życiem publicznym, które działa. Infrastruktura? Celna. Przestrzeń publiczna? Zadbanie. Ludzie? Otwarci, pomocni, pełni godności. Nic, absolutnie nic z tego, co niemieckie mity przy stolikach barowych wywołują, nie znalazło potwierdzenia.

    To gorzka ironia: akurat ten naród, który chętnie kreuje się na strażnika porządku, dyscypliny i „dobrego zachowania”, ma tendencję do obrzucania innych szyderstwem, gdy ich rzeczywistość dawno już ich wyprzedziła. W swojej samozadowoleniu wielu Niemców nie zauważa nawet, że ich oceny innych są często tylko odbiciem własnych słabości. Ten, kto narzeka, odwraca uwagę. Ten, kto złośliwie komentuje, coś ukrywa. A ten, kto szydzi, boi się najczęściej, że dostanie w twarz swoje własne odbicie.

    Ja jednak odnalazłem mój własny obraz w Polsce. I to, co w nim zobaczyłem, wyprostowało moje postrzeganie.

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien


  • „Cztery ze stali – i wspomnienie, które wciąż strzela“

    Dwadzieścia sześć dni.
    Nie cztery. Nie dziesięć.
    Dwadzieścia. Sześć.
    I każdy z nich – jak stalowa brama, którą trzeba było otworzyć słowem, cierpliwością, wolą.
    Formularze. Przepisy. Cisza urzędników.
    Pomiędzy linijkami – pytania. Pomiędzy zdaniami – test.

    Gdy inni się gubili – w zawahaniu, w zmęczeniu, w niewierze –
    ja szedłem.
    Nie z bronią.
    Z decyzją.
    Nie jako wojownik –
    lecz jako ten, który wie, po co przyszedł.

    Cztery.
    Nie jedna. Nie dla pokazów. Nie dla zabawy.
    Cztery – bo obowiązek tego wymaga.
    I bo kiedy wszystko jest we właściwym miejscu –
    to idzie jak po szynie.
    Jak zamek, który słychać, ale nie czuć oporu.
    Bez zacięć. Bez protestów.
    Tylko „tak“ – stempel po stemplu.


    Oda. Do. Ruger


    Tej, która narodziła się z Luger.

    Nie przyszła jak burza.
    Nie musiała.
    Przyszła jak cień, jak głos przeszłości –
    ale z oczami przyszłości.

    Ruger Mark IV.

    Nie mówi dużo.
    Ale wszystko w niej to zdanie.
    Każda linia – decyzja.
    Każdy kąt – pamięć.

    Luger – kapryśna, dumna, piękna, ale wymagająca.
    Ruger – stabilna. Nowoczesna.
    Nie kłóci się z rzeczywistością. Ona ją przekształca.

    Nie walczy z przeszłością.
    Ona ją przekuwa.

    To, co kiedyś było wojną – teraz jest geometrią precyzji.
    To, co rdzewiało – teraz lśni.
    To, co raz zawiodło – teraz odpowiada. Pewnie. Cicho. Raz po raz.

    Spójrz na lufę –
    stożek, nie cylinder.
    Kształt nie po to, by wyglądać –
    ale by trwać.

    Każdy strzał – rozmowa.
    Nie wybuch. Nie ryk.
    Rozmowa pomiędzy ręką a celem.
    Między intencją a stalą.

    Wciąż ma cień Luger w swojej sylwetce.
    Ale jej puls jest nowy.
    Szybszy. Czystszy.
    To nie jest historia.
    To jest odpowiedź na historię.

    A ja?

    Nie jestem właścicielem.
    Jestem świadkiem.
    Prowadzę ją – bo wiem, gdzie idę.
    Rozumiem ją – bo słucham, jak oddycha.
    Bo ta broń…
    …to nie broń.
    To manifest.

    wenn'se wissen was ich meine
    dujunowattaimien